Rozbieranie ze snu to wystawa, która działa jak scenografia, ale też performance rozpisany na gesty i przedmioty. Akcja dzieje się na polskiej wsi — w miejscu, które nigdy nie było „wsią wesołą, wsią spokojną”, jak lubią o niej myśleć ludzie z miasta, a raczej bulgoczącą i naszpikowaną sprzecznościami społeczną tkanką, podskórnym polem napięć i konfliktów. To ojcowizna w soczewce. Władysław Hasior i Daniel Rycharski egzorcyzmują zbiorowe lęki i traumy, wyciągają trupy z szafy — a jeden z nich nawet sam z niej wychodzi — mierzą się z ludowością na sprzedaż i chrześcijańskim sacrum, bawią się narodową ikonografią. Grają też z ich zapomnianymi i wykluczanymi aktorami i aktorkami: upiorami i duchami, zbrodniarzami i bohaterami, osobami LGBT i odmieńcami, narodowymi wieszczami i artystami outsiderami, Żydami i uchodźcami, panami i chłopami. Wszystkie te widma wracają. Upominają się nie tylko o swoje prawa, ale — może nawet bardziej — o inną wizję przeszłości, a w konsekwencji — inną teraźniejszość.
W trakcie galicyjskiej rabacji, gdy ciała panów puchły w rowach, mieszkańcy i mieszkanki wsi organizowali pańszczyźnie pogrzeby. Do drewnianej trumienki wkładano dworskie księgi rozliczeniowe i chowano je na cmentarzu z całym ceremoniałem. Zasłaniano okna i palono świece. To, czego nie widać, mniej boli. Wtedy śmierć, jak chłopi, chodziła z kosą — narzędziem zbrodni i symbolem wyzysku. Na żniwa i zapusty.
Hasior lubił porównywać swoją praktykę do pracy grabarza. Jego rzeźby, wyrwane z ziemi, inspirowane człekokształtnymi grobami, były ekshumowanymi trupami — ciałami, które nie są ani żywe, ani martwe, które płoną, zrastają się na powrót z ziemią i drażnią surową ekspresją. Rycharski konstruuje dla nich — i innych trupów — trumnę: „Umarłą klasę”.
Chowa w niej kulturę chłopską, która istnieje dziś tylko jako skansen z malowniczymi dekoracjami. W tym sensie ta trumna to też szafa, w której wiszą zarówno historyczne, jak i wyimaginowane w chłopomańskim transie kostiumy wsi i z której, jak zmora, ku przerażeniu konserwatywnej społeczności, wychodzi LGBT. To miejsce transgresji, w którym wszystko przeżywamy raz jeszcze, w którym znów dogania nas wstyd.
Trigger warning: ta wieś jest dziwna. O ile duchy wkraczają na scenę dzięki trumnie, o tyle publiczność wchodzi do wnętrza fantazmatu, przechodząc przez bramę upamiętniającą kolejną rocznicę pańszczyzny.
Hasior i Rycharski to artyści, których twórczość jest nierozerwalnie związana z ich biografią.
Dialog, który Rycharski prowadzi z Hasiorem i jego wyobraźnią, ale też zmitologizowaną biografią, staje się sposobem na rozliczenie grzechów, przyjrzenie się resentymentom i historii pisanej przez panów. To krytyczna lektura, gdzie równie ważne jak to, co Hasior mówi, jest to, co przemilcza. Może dlatego, że zwyczajnie się wstydzi? Rycharski w jednej z prac cytuje Tischnera: „Musisz być sobą, bo jeśli będziesz kimś innym, to akurat zbawią tego innego, a nie ciebie”.
Kuratorki: Ania Batko, Julita Dembowska
Źródło: materiały prasowe Trafostacji Sztuki