Maria Gil mówi, że maluje motyle; „motyle w różnych kolorach i konfiguracjach” – jak zatytułowała swoją ubiegłoroczną wystawę dyplomową w warszawskiej ASP. Maria Gil mówi też, że interesuje ją jedynie warstwa wizualna, synteza kształtów i kolorów; mówi, że sprowadza malarstwo do najprostszych aspektów; Maria Gil mówi jak abstrakcjonistka. Mówi, że to tylko forma i gama kolorystyczna; mówi, że nie należy w jej pracach doszukiwać się drugiego dna. Maluje więc motyle, ale przecież nie do końca, gdyż – wystarczy spojrzeć na dowolny jej obraz – zostały one sprowadzone do – co najwyżej – płaskich, przenikających się kształtów, deseni, ornamentów, symetrycznie porządkowanych struktur, serii geometryczno-organicznych motywów. Maria Gil – można powiedzieć – maluje motyle, które są abstrakcją, motyle w cudzysłowie, motyle prawie, „motyle w trawie prawie”, parafrazując Gertrudę Stein.
Równocześnie te malowane temperą i wysmakowane, olśniewające kolorystycznie „motyle” kompozycje wręcz ostentacyjnie sytuują się w długiej tradycji nowoczesnego – kobiecego: queerowego i lesbijskiego – malarstwa abstrakcyjnego. Nietrudno przecież porównać „motyle” Marii Gil z abstrakcyjnymi płótnami Hilmy af Klint, jej przyjaciółki i towarzyszki życia Anny Cassel czy Agnes Martin; malarek, które właśnie w abstrakcji odnalazły potencjalny środek wyrazu nieheteronormatywnych tożsamości i możliwość sublimacji queerowego (af Klint, Cassel) i lesbijskiego (Martin) doświadczenia. W takiej optyce w twórczości Marii Gil odnaleźć można zainteresowanie tyleż na poły abstrakcyjnym malarstwem, co jego queerową historią i współczesnością. Pozornie ograniczona do motyli ikonosfera artystki jawi się teraz jako bardzo pojemny pod względem wizualnym i dyskursywnym zbiór malarskich motywów i tropów oraz queerowych strategii oporu, odniesień, interwizualnych i transhistorycznych zderzeń i zdarzeń.
Bez wątpienia, Maria Gil maluje motyle. Motyle w trawie prawie.
Kurator: Wojciech Szymański
Źródło: materiały prasowe BWA Ostrowiec Świętokrzyski